Translate

środa, 11 grudnia 2013

/Poza opowiadaniem/przemyślenia/

Nie jestem śliczna. Ale nie jestem też brzydka. Nie jestem wysportowana, zwinna, szybka. Brak wyglądu nadrabiam ocenami w szkole. Ale nie jestem z czegoś wybitna. Nie jestem z czegoś najlepsza.
Jestem przeciętna.
Mam swoje zasady- nie pije, nie pale. I ich nie złamię. Nie jestem aż tak szalona, chociaż wesoła.
Nie popadam w kompleksy. Mam książki. To moje życie. Moja miłość. Zamykam się za wrotami wyobraźni. Mam własny świat. Kocham czytać.
Stąd moja pasja- pisarstwo.
Skąd to się bierze? Nie wiem. Uwielbiam pisać. Mało osób to docenia. Nie pisze jakoś wyśmienicie.
Serio, nie chce popaść w kompleksy....
Nie wiem co to prawdziwa miłość...Między kobietą a mężczyzną...Może byłam kiedyś zauroczona.
Nie pamiętam. Nie byłam zakochana. To wiem. Zakochana jestem w aktorach. Nie w rówieśnikach. Mam wygórowane wymagania co do faceta. Przez czytanie. Will, Patch, Edward, Nathan... I wiele innych...Ideały. Ale takich nie znajdziesz.
Wykrywam większe zainteresowanie moją osobą... W Internecie. Chłopaki, których na oczy nie widziałam. To nie wypali.
Chce mieć chłopaka. Kogoś kto mnie pokocha. Ja go pokocham i to nie będą puste słowa. Kogoś, kto mnie rozśmieszy, pokaże mi jak spojrzeć na świat z innej perspektywy. Nie chcę być stara panną. Chcę mieć rodzinę...taka jak moja.
Miłość...dziwne słowo. Ciągle się teraz słyszy love, kc...ale to nic nie znaczy. To czarna dziura. Chce poznać głębie tego wyrazu....
Nie wiem co to miłość...jaka jest. Każda miłość w książkach jest inna...ludzie się zakochują z pożądania, przyjaźni...czy czego tam jeszcze...
Nie wydaje mi się, żeby tak było...Ale co ja mogę wiedzieć?
Jestem za młoda...dojrzewanie...durny okres...bolesny...
Boję się zakochać...boję się zaangażować...nie chcę być zazdrosna...boję się, że coś nie wyjdzie...że zaboli.
Ktoś pisze mi: " Jesteś dla mnie najważniejsza, tylko ty się liczysz!"A ja myślę, że jego słowa nic dla nie  znaczą, nie liczą się. To jakiś żart. Po kilku minutach znajomości, chce być moim chłopakiem. Ha.Ha.Ha. Zabawne.
Ale co on może wiedzieć? Chłopcy później dojrzewają....Kiepskim, pustym tekstem nic nie zdziałasz!
Chciałabym kogoś szczerego...inteligentnego...miłego...dobrego...prawdziwego...
Tak...Przystojnego.
Oczywiście wygląd też ma duże znaczenie. Nie chce lalusia, żeby zastanawiać się jakiej to on jest orientacji...Tyle że to nie koniec. Najbardziej liczy się charakter. Trudno teraz znaleźć kogoś odpowiedniego. Poczekamy, zobaczymy. Mam jeszcze czas. Jestem młoda. Trzeba być cierpliwym. A nuż ktoś się znajdzie.
Chce zasmakować kiedyś miłości.
Nie tak jak w książkach. Chce przeżyć to sama. Od nowa. Inaczej. Napisać własną historie.
Tak bardzo tego pragnę....
/ Przemyślenia nastolatki, uzależnionej od czytania./

" Kochać człowieka to pragnąć razem z nim się zestarzeć"/ Albert Camus.

niedziela, 17 listopada 2013

" Kiedy w żyłach płynie trucizna..."

   Czasem w wyniku stresu dostawałam napadów bezsenności. Wierciłam się, przewracała z boku na bok, czasem łkałam w poduszkę i napadały mnie dość uciążliwe myśli. Zastanawiałam się, po co właściwie żyję, czy to ma jakiś sens. Żadnego nie dostrzegałam. Myślałam, co by było gdybym nagle umarła. Który sposób na śmierć jest najlepszy? Co się czuję kiedy się umiera.? Zapewne zależy to od rodzaju śmierci. Chciałabym umrzeć spokojnie, we śnie, otoczona rodziną i przyjaciółmi, po tym jak załatwiłabym wszystkie sprawy i pożegnała się z wszystkimi. Wątpiłam jednak, by było mi to pisane.
***
   Nie wiedziałam przez jaki czas trwałam w otaczającej mnie ciemności. Przez krótkie przebłyski świadomości czułam się, jakby moje ciało było zawieszone w oleistej mazi, która chciała mnie zgnieść. Nie mogłam poruszyć nawet palcem- jakby ciało odłączyło się od umysłu i nie miało z nim jakiegokolwiek połączenia. Zdawało mi się świadomość wraca do mnie tylko na kilka minut- nie miałam pewności, równie dobrze mogły być to sekundy. Nigdy jednak nie odzyskałam jej na tyle, by wrócić do swojego ciała.
***
   Leżałam na miękkim podłożu. Wstałam powoli, oślepiło mnie jasne światło wpadające przez okna. Zasłoniłam dłonią oczy, dopiero kilka minut potem opuściłam ją i rozejrzałam się niepewnie.
   Byłam w skrzydle szpitalnym- leżałam na łóżku przy gabinecie pielęgniarki. Byłam jedyna osobą w sali, reszta łóżek była pusta i zaścielona. Przerzuciłam nogi przez krawędź łóżka. Miałam na sobie buty, więc wstałam powoli, ale na szczęście nie zakręciło mi się w głowie. Podeszłam do drzwi gabinetu i zapukałam cicho. Nikt mi nie odpowiedział. Zmarszczyłam brwi i ponownie zapukałam, tym razem głośniej, uderzając zaciśniętą pięścią w drzwi. Znowu cisza.
   Zaczęłam się irytować. Chwyciłam klamkę i otworzyłam drzwi.
   - Pani Pomfrey?- zawołałam, przechodząc przez próg.
   Rozglądałam się po niewielkim pomieszczeniu- najzwyklejszym w świecie gabinecie- lecz okazał się pusty. Z konsternacją wycofałam się, zamykając za sobą drzwi.  Rozglądnęłam się jeszcze raz, ale sala nadal była całkiem pusta. Wokół panowała nienaturalna cisza, jak na Hogwart.
   - Pewnie wszyscy są na lekcjach.- mruknęłam do siebie.
   Zdecydowałam się pójść do swojego dormitorium. Wyszłam na korytarz, z poczuciem winy, że nikogo o moim odejściu nie uprzedziłam. Skierowałam się w stronę schodów. Wszędzie było cicho, nie widziałam ani jednej osoby, ani nawet ducha. Gdzie się wszyscy pochowali? Może już pora lunchu i wszyscy są w Wielkiej Sali?
   Mijałam właśnie skrzyżowanie korytarzy, kiedy zauważyłam jakąś wysoką postać. Sądząc po szacie był to uczeń Ravenclawu. Opierał się o ścianę w swobodnej pozie. Podeszłam do niego, ale kiedy chrząknęłam, całkowicie mnie zignorował. Stał do mnie plecami, więc nie widziałam twarzy. Szybko go obeszłam, by widzieć jego twarz. Nie pamiętałam go, ale nie przejęłam się tym. Miał zamknięte oczy i bladą twarz.
   -Dobrze się czujesz?- zapytałam podejrzliwie, obserwując go uważnie.
   Uśmiechnął się kpiąco i wykonał gest, jakby chciał mnie odgonić. Nadal nie otworzył oczu. Zdegustowana odeszłam szybkim krokiem. Wspięłam się po schodach i skręciłam w korytarz, gdzie jak wiedziałam znajdował się skrót do wierzy Gryffindoru. Jednak zanim do niego doszłam, zauważyłam leżącą na ziemi postać ucznia. Przestraszona podbiegłam i uklękłam przy niej.
   Leżał na brzuchu, więc musiałam ją przewrócić, co trochę mi zajęło. Był całkowicie bezwładny. Skóra chłopaka była zimna i blada. Jednak przeraziły mnie jego oczy- szkliste, niewidzące, krył się w nich niewyobrażalny ból i strach. Zbadałam swoje kieszenie- różdżkę musiałam zostawić w skrzydle szpitalnym. Odskoczyłam od nieprzytomnego i pobiegłam do najbliższej klasy, sprawdzić czy znajdę tam jakąś pomoc. Otworzyłam drzwi, na szczęście znajdowali się w niej uczniowie, jednak nie było nauczyciela.
   - Proszę, pomóżcie! - zawołałam do nich, roztrzęsiona. - Tam leży nieprzytomny chłopak!
   Nikt nie ruszył się z miejsca, odwrócili się w moją stronę. Przypatrywali mi się z przerażeniem.
   - No dalej! - krzyknęłam.
   Nadal siedzieli na krzesłach, ze strachu całkiem znieruchomieli.
   - Co z wami?!- wrzasnęłam.
   Spojrzałam w dół na mój strój i aż zachłysnęła się powietrzem. Wcześniej nie zwróciłam na nie uwagi. Zamiast zwykłej szaty szkolnej, miałam na sobie czarną, przylegającą do ciała sukienkę, sięgającą kolan, z dość dużym dekoldem i bez pleców. Jakim cudem znalazła się na mnie?! Włosy miałam rozpuszczone, ale dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że twarz zasłania mi ciężka maska. Ściągnęłam ją drżącymi palcami.
   Krzyknęłam przerażona. W rękach trzymałam maskę śmierciożercy. Upuściłam ja na ziemie i wybiegłam z klasy. Biegnąc zamknęłam oczy na chwilę, by powstrzymać łzy strachu.
   Kiedy je otworzyłam nie byłam już w Hogwarcie, tylko w ciemnym lesie. Stare drzewa rosły blisko siebie. Przerażona biegłam dalej. Wydawało mi się, że drzewa mnie obserwują, śledzą. Nie wiedziałam, kiedy wbiegłam na polane. Była noc, księżyc był w pełni. Usłyszałam wycie wilków i aż podskoczyłam. Nagle świat zaczął tracić kolory- wszystko stawało się czarno-białe. Wtedy ich ujrzałam.
   Ciemne, zakapturzone postacie, w obszernych płaszczach, poplamionych czerwonymi plamami. Stali na krawędzi lasu, naprzeciwko mnie.
   - Boisz się umrzeć? - usłyszałam ledwie dosłyszalny, zimny szept. Nie dochodził z żadnej konkretnej strony, jednak wydawało mi się, jakbym dosłyszała te słowa w głowie.
   Zimne łzy spływały mi po policzkach. Mój podbródek drżał z trwogi. Kiwnęłam bezwiednie głową.
   - Więc umrzesz.- usłyszałam w głowie.
   Zaniosłam się głośnym płaczem. Spojrzałam błagalnie na ciemne postacie. Najbardziej wysunięta do przodu, powolnym ruchem sięgnął za pazuchę. Wtedy zobaczyłam, że jego skóra jest trupioblada i oślizgła.
Krzyknęłam ze strachu.
   - Tak, jesteś wśród trupów. - powiedział zimny głos. - I zaraz do nich dołączysz.
   Głos zaniósł się cichym, lecz strasznym śmiechem, który zamroził mnie w miejscu. W tym samym czasie postać szybkim, zwinnym ruchem wyciągnęła nóż za pazuchy i rzuciła go w moją stronę.
   - NIE!!!- wrzasnęłam, próbując zasłonić się rękami.
   Nóż wbił mi się prosto w brzuch, aż po rękojeść. Czarna sukienka zabarwiła się na czerwono. Chwyciłam rękojeść i wyciągnęłam ostrze. Przyciskając ręce do rany, upadłam na ziemie, przy wtórze cichego, przerażającego chichotu. Wokół mnie powstała ogromna krwista plama, z każdą sekunda powiększająca się. Zamknęłam oczy i z ogarniającym mnie bólem, czekałam na śmierć.
   - Proszę...- wydobyło się z moich ust, przy ostatnim oddechu. Moje ciało znieruchomiało, już do niego nie należałam.
***
   Jakby przez grubą zasłonę docierało do mnie światło słoneczne. Słyszałam też ciche niezrozumiałe słowa. Co się ze mną dzieje? przeraziłam się. Dotarło do mnie, że odzyskałam władzę nad ciałem. Powoli uniosłam powieki. Leżałam na łóżku w skrzydle szpitalnym, koło gabinetu pielęgniarki, a światło przechodziło przez okna i oświetlało moją twarz.... O Boże! Tylko nie to!
   W przerażeniu spojrzałam na swój strój, lecz na szczęście byłam w szacie szkolnej. Rozglądnęłam się. Wszystkie łóżka były zajęte, było ich nawet dużo więcej...Jęknęłam cicho, co zwróciło uwagę pielęgniarki. Podeszła do mnie. Miała podkrążone oczy, widać było, że jest strasznie przemęczona.
   - Boli cię coś, złotko?- zapytała mnie.
   Przypomniałam sobie realistyczny ból z mojego koszmaru, wciąż słyszałam ten śmiech. Jednak nie miałam zawrotów głowy, nic mnie nie bolało. Zaprzeczyłam. Miałam niezwykle zachrypnięty głos. Chrząknęłam. Pani Pomfrey podała mi szklankę zimnej wody, co złagodziło pragnienie.
   Nagle ktoś jęknął. Pielęgniarka posłała mi przepraszające spojrzenie i odeszła w stronę, z której dobiegały jęki. Usłyszałam, jak woła jakąś Lauren.
   Po chwili podeszła do mnie blondynka w moim wieku z Hufflepuffu. Rozpoznałam w niej dziewczynę, która siedziała ze mną w przedziale pociągu.

Miss.Black

sobota, 2 listopada 2013

"Kiedy dzieje sie coś dziwnego..."

   Przez kilka długich minut nie wiedziałam co powiedzieć. Chłopak przyglądał mi się bezwstydnie, czekając na moją reakcję. Zaczynał ogarniać mnie gniew. Miałam ochotę uderzyć go w twarz, byle tylko przestał się na mnie patrzeć.
   - Chciałeś mi coś powiedzieć?- zapytałam najmilszym głosem na jaki było mnie stać, ale i tak zabrzmiało to dosyć chłodno.
    Znowu uderzyła mnie myśl, że jeszcze nigdy nie byłam aż taka niemiła. Jeśli nadal taka będę, ta nie znajdę sobie przyjaciół do końca życia. pomyślałam.
   - Tak. Profesor nie mówił ci, że mamy uzgodnić godziny sprawdzania korytarzy?- zdziwił się.
   Poczułam, że się czerwienię, jednak nie chciałam stracić twarzy przed drugim prefektem. Dlatego też w odpowiedzi wzruszyłam tylko ramionami.
   - Może mówił, może nie. - odpowiedziałam chłodno. - Wczoraj nie najlepiej się czułam.
   Zauważyłam, że w jego oczach pojawia się dziwna niepewność i zdziwienie. Żeby to okryć odwrócił wzrok, chrząknął i znowu na mnie spojrzał, a po wcześniejszych emocjach nie było już śladu. Jak on tak szybko potrafi opanować się? pomyślałam ze zdumieniem. Ja tak nie umiem.
   - Kiedy możemy się spotkać i to omówić?- zapytał z powagą.
   W moich uszach dziwnie zabrzmiało słowo "spotkać się".  Według mnie Terry wyraził propozycję randki, a ja spanikowałam, bo nigdy nie miałam głowy do umawiania się z chłopakami.
   - Jaką masz teraz lekcję? - zapytałam pospiesznie.
   - Obronę przed czarną magią. - odpowiedział. Zauważyłam, że zdziwił się z szybkiej zmiany tematu. Ja natomiast pokiwałam głową.
   - Ja też. Możemy o tym pomówić w czasie drogi do klasy, co ty na to? - zaproponowałam ze stoickim spokojem. Odetchnęłam z ulgą, kiedy pokiwał głowa na zgodę. Przynajmniej zrezygnował z zapraszania mnie gdzieś.- Zaraz wrócę, tylko zabiorę torbę. - dodałam.
   Wreszcie mnie przepuścił i mogłam  wejść do swojego dormitorium. Szybko zabrałam to po co przyszłam i włożyłam gazetę do torby z cichym westchnieniem.
   - To będzie musiało poczekać.
   Przeszłam przez próg z nadzieją, że Terry odszedł. Jednak on został na swoim miejscu i cierpliwie na mnie czekał. Jego obecność napawała mnie dziwną nieśmiałością. Ruszyłam dalej, a on obok mnie, grzebiąc w swojej torbie. Kątem oka obserwowałam każdy jego ruch. Kiedy się wyprostował, szybko odwróciłam wzrok. Kiedy chłopak chrząknął znacząco, łaskawie spojrzałam na niego, a potem na kartkę, która trzymał w dłoni. Była to jakaś tabelka z nazwiskami nauczycieli i woźnego, oraz godzinami. Po chwili poznałam ją. Taką samą znalazłam w swoim pokoju, kiedy rozpakowywałam swoje rzeczy.
   - To rozkład godzin?- zgadłam.
   Potwierdził, skinieniem głowy.
   - Masz taki sam.- było to bardziej stwierdzenie niż pytanie, ale i tak potwierdziłam.- Przy sobie?
   - Nie zostawiłam w dormitorium. - przeszliśmy już połowę drogi do klasy i ani mi się śniło po niego wracać. - Potem odpiszę od ciebie moje godziny.
   Przez resztę drogi ustaliliśmy kiedy będziemy sprawdzać korytarze. Terry niewątpliwie szedł mi na rękę, co  trochę mnie irytowało. Wreszcie doszliśmy do sali, przed którą zebrał się już spory tłum Gryffonów i Krukonów z siódmych klas. Miałam nadzieje, że Terry podejdzie do swoich kolegów z domu, ale tego nie zrobił. Stał koło mnie czekając na otwarcie drzwi. W końcu nie wytrzymałam.
   - Nie idziesz do swoich kolegów? - starałam się, by to zabrzmiało łagodnie.
   Spojrzał na grupkę Krukonów i wzruszył ramionami. Potem przyjrzał się mnie.
   - A ty nie idziesz?- wykonał głową ruch w stronę uczniów z Gryffindoru.
   Tym razem to ja wzruszyłam ramionami i spojrzałam na niego spode łba.
   - Moja przyjaciółka jeszcze nie przyszła.-odpowiedziałam.
   Chłopak niezrażony, uśmiechnął się.
   - Co cię tak śmieszy? - warknęłam, unosząc podbródek i patrząc na niego wyzywająco.
   - To, że jesteś taka drażliwa. - odparł.
   - Wcale nie jestem drażliwa! - oburzyłam się. On tylko posłał mi znaczące spojrzenie. - Zwykle nie jestem drażliwa. - poprawiłam się. Dotarło do mnie, że naprawdę byłam od samego rana strasznie rozdrażniona.
   Nie zdarzył odpowiedzieć, bo drzwi sali otworzyły się i uczniowie zaczęli przepychać się, by wejść do klasy i zająć sobie dobre miejsca. Udało mi się zająć miejsce w przedostatniej ławce. To, że dobrze się uczyłam, nie znaczyło, że lubię siedzieć w pierwszej ławce.
   Pogodziłam się z myślą, że Mandy nie przyjdzie na lekcje. Może coś ją zatrzymało, albo źle się czuła. Była przecież taka blada na śniadaniu- nie wiedziałam, że moja skóra również była nienaturalnie blada. Dlatego, kiedy Terry zapytał mnie czy może się dosiąść, zgodziłam się, choć z niechęcią.
   Profesor Mackijay uśmiechnął się do klasy, kiedy już wszyscy usiedli. Oparł się o katedrę.
   - Dzień dobry wszystkim. - przywitał się. Odpowiedział mu chór głosów. - Cieszę się, że możemy się tu spotkać. Siódmy rok w szkole jest dla was ostatnim i najważniejszym rokiem, dlatego też ważne jest byście przyłożyli się do nauki...- nagle uczeń z pierwszych ławek podniósł rękę.
   Nauczyciel udzielił mu głosu.
   - Mogę iść do pielęgniarki, proszę pana?- zapytał zachrypniętym, słabym głosem. -Źle się czuję.
   Profesor przyjrzał mu się uważnie i po chwili pokiwał głowa na zgodę.
   - Dobrze, dasz radę sam dojść? - zapytał.
   Chłopak niepewnie kiwnął głową. Wyszedł chwiejnie z klasy, odprowadzany wzrokiem wszystkich uczniów i nauczyciela. Kiedy drzwi się za nim zamknęły, oczy wszystkich spoczęły znów na profesorze.
   -Terry!- mężczyzna zwrócił się do prefekta. - Idź za nim i pilnuj by doszedł do skrzydła szpitalnego.
   Chłopak posłusznie wybiegł z klasy. Uśmiechnęłam się pod nosem, byłam niemal pewna, że tamten chłopak chciał po prostu zerwać się z lekcji. Swoje przedstawienie wykonał wspaniale, wyglądało jakby naprawdę miał zaraz zemdleć. Mackijay natomiast zaczął mówić dalej, zwracając uwagę uczniów na siebie.
   - Będziemy w tym roku uczyć się zaklęć dużo trudniejszych od tych które już poznaliście, ale pamiętając o czekających was testach powtórzymy też zaklęcia, które już znacie...
    Do połowy lekcji zwolniło się jeszcze dwóch uczniów. Jeden był śmiertelnie blady, niczym żywy trup, a drugi miał gorączkę, jakby miał zaraz spłonąć. Profesor z nie dowierzeniem patrzył, jak wychodzą.
   - Zażyliście jakieś nowe wynalazki Weasleyów, czy co? - mruknął pod nosem.
   Po chwili zdałam sobie sprawę, że nauczyciel coś mówi. Ale jego słowa ledwo do mnie docierały. Ręce mi drżały. Dotknęłam swojego czoła. Było gorące, ale mnie ciągle przechodziły zimne dreszcze. Jeszcze przed chwilą wszystko było w porządku, a tu nagle coś złego działo się z moim ciałem. Podniosłam rękę i zapytałam, czy mogę iść do łazienki. Jako, że dobrze się uczyłam i byłam prefektem, profesor puścił mnie od razu. Z trudem wstałam i próbując zataić drżenie rąk, wcisnęłam je do kieszeni, ruszając przed siebie.
   Nie wiedziałam co się stało. Nagle pociemniało mi przed oczami, nie czułam już nic. Otoczył mnie mrok, straciłam kontakt ze swoim ciałem, z otoczeniem. Zapomniałam o wszystkim. Otaczał mnie tylko mrok. Straciłam świadomość, odpłynęłam...


Przepraszam, że dopiero teraz dodaję nowy rozdział, ale mam bardzo mało czasu w tygodniu. Mam nadzieje, że mnie zrozumiecie i mi to wybaczycie ;)
Miss. Black.

niedziela, 13 października 2013

" Kiedy zaczynasz od nowa..."

   Po piętnastu minutach byłam już w wierzy Gryffindora. Zdałam sobie sprawę, że nie mam pojęcia gdzie dokładnie znajduje się moje dormitorium. Rozglądnęłam się, jakby na ścianach mogłabym znaleźć jakieś wskazówki. 
   Byłam zła na siebie. Nie mogłam winić profesora Longbottona, wszyscy wiedzieli, że często o czymś zapomina. Powinna byłam się zapytać, a przez podekscytowanie wyleciałam z jego gabinetu, jakby ktoś mnie gonił. Wiedziałam, że powinnam wrócić i dopytać nauczyciela, ale trwałam w miejscu. Wstydziłam się, wyobraziłam sobie, co by profesor o mnie pomyślał. Zapewne nie spodobałoby się mu roztargnienie już pierwszego dnia.
   Byłam zmęczona, obolała i przede wszystkim śpiąca. Powieki same mi ciążyły, stałam niepewnie na nogach. Chciałam szybko wrócić do gabinetu profesora, ale moja duma nie pozwalała mi się ruszyć. Sprzeczne emocje biły się w mojej głowie.
   - Dobrze się czujesz? - usłyszałam, jak przez mgłę.  Nie potrafiłam skupić myśli, więc potrząsnęłam gwałtownie głową. - Nie? Wezwać kogoś?
   Zamrugałam powiekami. Powoli zdałam sobie sprawę, że ktoś do mnie mówi.
   - Słucham? - spytałam, zdezorientowana. Wokół mnie nie było ani jednej osoby, nawet ducha.
   - Wezwać pomoc? - powtórzył zachrypnięty głos, wtedy mój wzrok padł na obraz, obok którego stałam.
   Przedstawiał niskiego staruszka, siedzącego na fotelu. Ubrany był w powłóczyste szaty z czerwonego jedwabiu.  Dłonie trzęsły mu się, twarz miał niezwykle chudą, dziwnie żółtą,  Na głowie nie został mu ani jeden włos, na małym nosie miał grube okulary. Mimo, że wyglądał jakby właśnie skończył sto lat, patrzył na mnie czujnie, z błyszczącymi, żywymi oczami, z zatroskaniem, powagą. Lustrował mnie spojrzeniem od góry do dołu.
   - Nie, dziękuję- zaprzeczyłam. - Dlaczego pan pyta?
   - Jesteś blada jak płótno- wyciągnął drżący, chudy palec w moją stronę.
   - Nic mi nie jest, jestem tylko zmęczona. - odparłam szybko.
   - Ach, no tak, mieliście trudną podróż, ten atak....- mamrotał. Ze zdziwieniem zmarszczyłam brwi.
   - Skąd pan wie, że pociąg został zaatakowany?
   W odpowiedzi mężczyzna uśmiechnął się szeroko. O dziwo miał wszystkie zęby!
   - Dziecko- zaczął, a w jego oczach zatańczyły pobłażliwe iskierki. - Jesteśmy w Hogwarcie. Tu wszystko rozchodzi się w ekstremalnym tempie.
   Zaczerwieniłam się. Jak mogłam zapomnieć? Jestem w Hogwarcie! Mężczyzna chwile mi się przypatrywał.
   - Odnoszę wrażenie, że czegoś szukasz. - stwierdził, prostując, wcześniej zgarbione ramiona, które okazały się być dość szerokie. Wydał się przy tym mniej kruchy i bardziej niebezpieczny. Poruszył się w fotelu, a wśród fałd materiału błysnęła stal.
   Pokiwałam niepewnie głową. Głowa zaczęła mnie boleć. Po chwili czułam, jakby zaraz czaszka miała mi pęknąć.
   - Mogę wiedzieć czego? - zapytał grzecznie, jednak nadal jego oczy były czujne, jakby obawiał się podstępu.
   - Szukam dormitorium prefekta naczelnego. - odpowiedziałam. - Profesor Longbotton powiedział, że to w wierzy Gryffindora.
   Mężczyzna spojrzał na moją odznakę i taktownie uniósł brwi, jakby dopiero teraz ją zauważył.
   - Prefekt naczelna? Gryffonka? Masz na imię Lydia Wells? - moje imię w jego ustach zabrzmiało dość śmiesznie, a wszystko przez jego zachrypnięte gardło. Potwierdziłam skinieniem głowy. - Jestem Remigiusz de Chonore.
   - Miło mi cię poznać. - powiedziałam, chociaż skupiałam się bardziej na bólu głowy.
   - Nawzajem.- kiwnął głową. - Szukasz swojego dormitorium? Jeśli chcesz mogę cię zaprowadzić.
   - Dziękuję.- odparłam, niezbyt przytomnie.
   Mężczyzna wstał z kocią gracją i zwinnością, przeciągnął się. Mimo wyglądu i wieku, a nawet drżących dłoni zdawał się być wciąż silny i szybki. Dziwny starzec.
   - Jak dobrze rozprostować nogi- mruknął do siebie. Podniósł na mnie wzrok i uśmiechnął się. - Idziemy?
   Przeskakiwał z jednego obrazu na drugi,  nie okazując nawet odrobiny słabości. Przeszliśmy obok Grubej Damy, minęliśmy dwa zakręty, aż w końcu kazał mi się zatrzymać, przed nagą ścianą. Remigiusz ukłonił się dwornie i  wskazał na pustą przestrzeń między obrazami.
   - Proszę bardzo, młoda panienko. - powiedział.
   Nie wiedziałam, jak mi się to udało, ale dygnęłam przed nim, niczym prawdziwa dama ze średniowiecza.
   - Dziękuję, panie de Chonore. - starałam się, by głos mi nie zadrżał. Nie chciałam okazywać słabości.
   Mężczyzna jeszcze raz ukłonił się i zaczął się oddalać. Kiedy zniknął mi z oczu, odwróciłam się do ściany.
   - Zmieniacz czasu - powiedziałam słabo.
   W ścianie nagle pojawiły się drzwi bez klamki. Pchnęłam je, a one od razu się rozchyliły. Czułam, że zaraz zemdleję. Weszłam zataczając się do krótkiego korytarza. Udało mi się zauważyć mój kufer na końcu przejścia. Dotarłam do niego i niezgrabnie otworzyłam. Grzebałam w nim przez przeszło dziesięć minut, z każdą minutą czułam się gorzej. W końcu znalazłam mocny eliksir na ból głowy. Drżącymi rękami nalałam sobie do szklanki kilka kropel i wypiłam popijając wodą. Wstałam z klęczek, nieco za szybko, przez co zakręciło mi się w głowie.

   Nie byłam pewna, co potem zrobiłam. Obudziłam się nagle. Wstałam i patrzyłam się tępo w swoje buty. Pamięć powoli wróciła. Głowa już mnie nie bolała, ale miałam strasznie sucho w ustach. Rozejrzałam się. Szczęka  mi opadła, a oczy otworzyły szeroko z oszołomienia.
   Siedziałam na czerwonej, skórzanej, trzyosobowej kanapie. Musiałam na niej spać. Po obu jej stronach ustawiono dwa fotelach. Naprzeciwko stał niewielki hebanowy stolik w kształcie prostokąta, położony pomiędzy fotelami, a kanapą, na dużym i grubym dywanie. Przede mną ogień dogasał w dużym kominku z pięknymi rzeźbieniami. Oprócz tego wszystkiego, w pokoju znajdowały się także hebanowa biblioteczka i niewielki barek. Pokój był przestronny, ściany miał pomalowane na jasny kolor. Po chwili zdałam sobie sprawę, że na suficie wymalowany jest herb Gryffinoru. Kiedy przyjrzałam się bliżej zauważyłam go również na stoliku, kominku i nad wejściem na zaciemniony korytarz. Koło tego ostatniego, nadal leżały moje rozrzucone rzeczy, szklanka i eliksir.
   Zobaczyłam dwoje drzwi naprzeciwko portalu. Najpierw weszłam przez te po lewej. Za nimi znajdowała się niewielka łazienka. Następnie weszłam do drugiego pokoju. Wyglądał dokładnie tak samo, jak mój pokój w dormitorium Gryffindoru, które zajmowałam przez sześć lat- łóżko z kolumienkami w rogach, między którymi wisiały ciemnoczerwone aksamitne zasłony, dwie małe szafki po obu stronach łóżka, duża szafa i biurko. Uśmiechnęłam się do siebie. Jednak uśmiech zaraz zszedł mi z twarzy, bo spojrzałam na zegar, powieszony na ścianie. Była dopiero piąta rano, a ja już na dobre się przebudziłam! Spojrzałam na swój strój, potem na okno, skąd rozciągał się widok na błonia i jeszcze raz na zegar. Westchnęłam i powlekłam się do łazienki. Po kilkudziesięciu minutach byłam już umyta, uczesana i  przebrana. Rozpakowałam kufer i poukładałam wszystko na swoje miejsca. O siódmej moje dormitorium było w pełni zagospodarowane. Dwadzieścia po schodziłam już schodami w kierunku Wielkiej Sali.
   Kiedy weszłam do niej większość miejsc była już zajęta. Znalazłam miejsce koło Mandy i opowiedziałam jej o swoim dormitorium.
   - Ty to masz szczęście- powiedziała z zazdrością, ale uśmiechnęła się. - Pokażesz mi je potem, prawda?
   Kiwnęłam głową, nakładając sobie przy tym jajecznicę. Usłyszałam znajomy szum skrzydeł. Spojrzałam do góry. Nad głowami uczniów latały sowy najróżniejszych ras i upierzenia. W moją stronę leciała płomykówka. Zgrabnie wylądowała mi na ramieniu i rzuciła na kolana Proroka Codziennego. Do wyciągniętej nóżki włożyłam pieniądze, a po chwili sowa zniknęła w tłumie wylatujących ptaków.
   Po śniadaniu przepchałam się do profesora Longbottona, który rozdawał plany lekcji.
   - Siódma klasa, proszę panno Wells- podał mi niewielki pergamin.
   Ledwie rzuciłam na niego okiem.
   - Mam coś jeszcze zrobić przed lekcjami? - zapytałam, na co zmarszczył brwi.
   - Nie, raczej nie- odpowiedział w końcu. - Na razie tylko pilnować porządku w czasie przerw.
   Kiwnęłam głową i oddaliłam się. Ściskając plan lekcji i gazetę ruszyłam z powrotem do wierzy Gryffindora. Tuż przed wejściem zerknęłam na pierwszą stronę w gazecie i aż krzyknęłam z szoku.
   Nagłówek głosił: Atak na Ekspres Hogwart, jedna ofiara śmiertelna!.
   - Ofiara śmiertelna? - mruknęłam oszołomiona.- Profesor mówił, że nie było żadnych ofiar...Czemu mnie  okłamał?
   Wpatrywałam się w nagłówek, ale za nic nie mogłam zmusić się by przeczytać dalszy ciąg tekstu. Ale z ciebie tchórz!  skarciłam siebie w duchu. Boisz się nawet przeczytać artykuł! Tchórz, tchórz, tchórz...!
   Nagle wpadłam na kogoś. Oderwałam wzrok od gazety.
   - Przepraszam- powiedziałam szybko.
   Stanęłam przed ukrytym przejściem do mojego dormitorium. Osoba, na którą wpadłam okazała się wysokim, czarnowłosym Krukonem, szerokim w ramionach, z lekko zakrzywionym nosem, jakby złamanym.
   - Uważaj, jak chodzisz. - upomniał mnie.
   Przez chwilę mierzyliśmy się spojrzeniami. Odetchnęłam głęboko. Chłopak stał akurat przed przejściem do mojego pokoju. Skrzyżowałam ręce na piersi.
   - Mógłbyś się przesunąć?- zapytałam. - Chciałabym przejść.
   Chłopak spojrzał na mnie, potem na ścianę, aż wreszcie na moją odznakę. Na jego twarzy pojawiło się zrozumienie.
   - Jesteś prefektem naczelnym? - zapytał podejrzliwie.
   - Tak, jestem prefektem naczelnym- potwierdziłam. Zaczynało mnie denerwować jego zachowanie. - A teraz posuń się, jeśli łaska. - spróbowałam go ominąć.
   - Czekaj!- znowu zagrodził mi drogę. - ja też jestem prefektem naczelnym! - wypiął dumnie pierś.
   - Przecież wiem! - odpowiedziałam kpiąco. Już wcześniej zauważyłam jego odznakę. - Gdybyś nie był, od razu odjęłabym ci punkty za bezczelność.
   Chłopak wyraźnie się zmieszał. I dobrze. pomyślałam. Wtedy doszło do mnie, że jeszcze nigdy nie byłam aż tak śmiała, by komuś odpowiedzieć w ten sposób.
   Ponowiłam  próbę ominięcia go, ale znowu mi się nie udało.
   - Zacznijmy od nowa, dobrze?- zapytał, po czym wyciągną do mnie rękę. - Terry Tarrer. - zawahałam się, ale w końcu ścisnęłam mu dłoń.
   - Lydia- przedstawiłam się, chociaż nadal mu nie ufałam.

Miss. Black

sobota, 5 października 2013

"Kiedy znów jesteś w domu..."

   Odwróciłam się i stanęłam na palcach, by lepiej widzieć. Rozglądałam się na boki, ale nie mogłam znaleźć osoby, która mnie wołała. Byłam potrącana, szturchana, ale starałam się na to nie zwracać uwagi. W końcu zrezygnowałam z dalszych prób i obróciłam się pięcie.
   - Buu!- usłyszałam i aż podskoczyłam.
   Przede mną stała moja znajoma, Mandy Kierman, chyba najbardziej bliska mi osoba z Gryffindoru, jak i ze szkoły. Nie byłyśmy jeszcze przyjaciółkami, wystarczało mam, że się kolegujemy. Była w siódmej klasie, niska, okrągła na twarzy, miała krótkie ciemne włosy, brązowe oczy, mały, lekko zakrzywiony nos.
   Głośno śmiała się z mojej reakcji. Przewróciłam oczami i westchnęłam.
   -  Cześć Mandy.- mruknęłam. - Znajdziemy sobie powóz?
   - Jasne- wykrztusiła i otarła łzę z kącika oka.
   Podążyłyśmy za tłumem, który wyraźnie się przerzedził. Znalazłyśmy wreszcie wolny wóz i weszłyśmy do niego. Kiedy powozy ruszyły zapadła między nami niezręczna cisza. Często się to zdarzało, kiedy byłyśmy razem. Nie wiedziałam, o czym mam z nią rozmawiać. Nie umiałam zacząć rozmowy i często to ona mnie zaczepiała. Obie nie miałyśmy bliższych przyjaciół, dlatego zadawałyśmy się ze sobą. Ja nie umiałam zawiązać przyjaźni, a Mandy nikogo nie obchodziła.
   Cisza coraz bardziej ciążyła w powietrzu. Wyjrzałam przez okno, patrzyłam na mijany krajobraz. Nie widziałam już zamku, ale wiedziałam, że za chwile wyłoni się za drzew. I rzeczywiście! Nagle las się urwał, a przede mną malowała się kręta droga. Wychyliłam się jeszcze bardziej i ujrzałam stare mury wznoszące się na wzgórzu i majestatyczne wierze, cień okrywał błonia, ciemna spokojna tafla jeziora odbijała światło księżyca. W dali zauważyłam światła- zapewne pierwszoroczniacy płynęli jeszcze w stronę zamku. W tyle widziałam sześć bramek- stadion Quidditcha. Zamglony las rozsiewał wokół siebie złowrogi urok, od którego aż się wzdrygnęłam. W chatce Hagrida nie paliły się światła, ale widziałam niewyraźną strużkę dymu, unoszącego się z komina. Westchnęłam z zachwytu. Spojrzałam na granatowe niebo, po którym gnało kilka niewielkich chmurek. Co chwilę znikał za nimi sierp księżyca, by następnie pojawić się znowu i oświetlić moją twarz. Wystawiłam głowę na lekki, zimny wiatr, kujący mi policzki. Przymknęłam powieki i wsłuchałam się w odgłosy nocy. Oprócz skrzypienia powozów, słyszałam też zwykłe dźwięki, do których przywykłam podczas niezliczonych nocy w Hogwarcie. Wiatr niósł ze sobą pohukiwanie sowy, szelest trawy i liści. Nagle ciemność rozdarł wyraźne, przeciągłe wycie wilka, od którego zadrżałam. Otworzyłam oczy i jeszcze raz rozejrzałam się, zapamiętując każdy detal. Cofnęłam się i usiadłam prosto.
   - Jestem w domu...- mruknęłam z zadowoleniem.

   Kiedy nasz pojazd zatrzymał się, szybko z niego wyskoczyłam. Przez chwilę oślepiło mnie światło buchające za drzwi. Zaczęło kropić, niebo przysłoniły chmury. Uczniowie przepychali się, by jak najszybciej wejść do zamku. Podjechał następny pojazd więc ruszyłam przed siebie. Oglądnęłam się jeszcze, by zobaczyć kto z niego wychodzi. Najpierw wyskoczyli dwaj chłopcy, Ślizgoni, potem Ślizgonka, którą widziałam w pociągu i wysoki blondyn. Rozpoznałam w nim Iana. Ten ostatni ujął dłoń dziewczyny i razem poszli w moim kierunku. Zaczęłam przepychać się przez tłum, byle dalej od Ślizgonów. Wraz z powrotem do szkoły, odżyła we mnie nienawiść do nich i chęć rywalizacji, której zabrakło mi w pociągu.
   Przeszłam przez próg, do sali wejściowej oświetlonej świecami. Duchy szybowały w powietrzy nad głowami uczniów. Postacie z obrazów, przyglądały się tłumowi z różnymi minami- wyższością, szacunkiem, niezadowoleniem, życzliwością. Niektóre pozwoliły sobie na dystyngowane ukłony, inne na niezbyt miłe prychnięcia. Zauważyłam Irytka, obrzucającego kredą tłum. Ominęłam go szerokim łukiem i przepchałam się do Wielkiej Sali. Uśmiechnęłam się na widok czterech, długich stołów, wysokich gotyckich okien, stołu nauczycielskiego, Tiary Przydziału ustawionej na stołku na schodkach. Sale oświetlały miliony świec, sufit wyglądał jak niebo za oknami. Nic się nie zmieniło, wszyscy wyglądali tak, jakby to co się stało w czasie podróży, było tylko złym snem. Sama zaczynałam tak myśleć.
   Wraz z Mandy usiadłyśmy przy stole Gryffindoru. Dziewczyna dopiero teraz zauważyła odznakę przypiętą do mojej piersi. Przechyliła głowę na bok.
   - Prefekt naczelna?- zapytała z niedowierzaniem. - Będziesz miała własne dormitorium?
   - Nie mam pojęcia. - odparłam. W duchu na to liczyłam, chciałam odgrodzić się od tych wszystkich osób, które mnie irytowały. - Wiem na razie, że mam władze zwierzchnią nad innymi prefektami, mam sprawdzać wagony w pociągu, kiedy docieramy na miejsce i jeszcze od czasu do czasu sprawdzać korytarze w nocy. Mogę jeszcze odejmować punkty i je dodawać. - uśmiechnęłam się na samą myśl.
   - Przynajmniej nie musiałaś chodzić po wagonach w czasie podróży, tak jak w tamtym roku.
   Kiedy pierwszoroczniacy dotarli na miejsce, Hagrid zawiadomił o tym dyrektorkę, profesor Minervę McGonagall.  Rozpoczęła się ceremonia Przydziału. Przypomniała mi się pierwsza podróż pociągiem. Byłam wtedy tak zafascynowana, że nie odrywałam nosa od szyby. Potem płynęłam przez jezioro i pierwszy raz zobaczyłam wielką kałamarnice. Oniemiałam na widok zamku i Wielkiej Sali. Byłam podenerwowana, kiedy nauczyciel wywołał moje nazwisko. Podeszłam o trzęsących się nogach do stołka. Ledwie Tiara dotknęła czubka mojej głowy, już przydzieliła mnie do Gryffindoru. Mój tata był w Ravenclawie, a mama była mugolem. Mieszkaliśmy w normalnym (jak na standardy mugoli) domu w Eton, jednak tata dużo mi opowiadał o Hogwarcie. Mama zmusiła ojca, żebym chodziła do mugolskiej szkoły do ukończenia jedenastu lat. Byłam inna, więc nie mogłam odnaleźć się w żadnym towarzystwie, jak też zostało, nawet kiedy uczęszczałam już do Hogwartu.
   Profesor McGonagall wygłosiła krótka mowę na przywitanie, nie wspomniała jednak o tym co stało się w drodze do szkoły. Utwierdzałam się w myśli, że to nigdy się nie wydarzyło, że musiałam przysnąć. Potem zaczęła się uczta. Zdałam sobie sprawę, że jestem okropnie głodna. Nałożyłam sobie wszystkiego, co było najbliżej mnie i zaczęłam jeść. Wokół rozbrzmiewały radosne rozmowy i śmiechy uczniów. Byłam już prawie pełna, kiedy pojawiły się desery. Westchnęłam ciężko i nałożyłam sobie duży kawałek szarlotki- mojego ulubionego ciasta. Nalałam do kieliszka gorącą czekoladę.
   Odłożyłam widelec, kiedy pomyślałam, że pęknę z przejedzenia. Większość uczniów też skończyła jeść i rozmawiali ze swoimi sąsiadami. W pewnym momencie dania zniknęły, pozostały tylko lśniące naczynia.
   Ze swojego miejsca u szczytu stołu powstała pani dyrektor, rozmowy natychmiast  ucichły.
   - Drodzy uczniowie- zaczęła z poważną miną.- Przypominam, że zakaz wstępu do Zakazanego Lasy nadal obowiązuje. Proszę nie używać zaklęć podczas przerw. Cisza nocna obowiązuje wszystkich od godziny dwudziestej drugiej. Uczniowie młodszych klas muszą wracać do pokojów wspólnych po kolacji, piąto- i szóstoklasiści do dwudziestej pierwszej, a siódmoklasiści do dwudziestej drugiej. Jutro zostaną rozdane plany zajęć...Prefektów naczelnych proszę o zgłoszenie się do opiekunów swoich domów w ich gabinetach. Teraz proszę o rozejście się w spokoju do swoich dormitorium. Dobranoc.
   Uczniowie zaczęli się rozchodzić. Także wstałam, by sprawdzić czy nowi prefekci nie mają żadnych kłopotów, ale nie ruszyłam się z miejsca. Kiedy w sali została ledwie garstka uczniów, skierowałam się na trzecie piętro, gdzie znajdował się gabinet opiekuna Gryffindoru. Był powszechnie lubiany, nie tylko wśród Gryffonów.
   Kiedy stanęłam przed drzwiami, zapukałam cicho do drzwi.
   - Proszę.- usłyszałam dobrze mi znany głos.
   Weszłam i zamknęłam za sobą drzwi.
   - Dobry wieczór, profesorze Longbotton.
   Nauczyciel zielarstwa siedział przed biurkiem i coś notował. Zerknął na mnie i skinął głową.
   - Usiądź.- polecił, miłym tonem, a ja wykonałam polecenie.- Cieszę się, że na prefekta naczelnego wybrano właśnie ciebie.... Zapoznałaś się już z twoimi zadaniami, prawda?- potaknęłam. - Dobrze. Czasem może odbyć się zebranie, na które musisz się zjawić. Możesz wychodzić do Hogsmeade, ale musisz mieć ważny powód i twoim obowiązkiem jest, żebyś powiedziała o tym nauczycielowi....A właśnie! Gabinet dyrektorki znajduje się, jak wiesz, na drugim piętrze i hasłem jest " Piertotum Locomotor" - przerwał i uśmiechnął się, jakby przypomniał sobie niezwykle zabawną historię. - Masz jakieś pytania?
   - Kto jest drugim prefektem naczelnym? - zapytałam po zastanowieniu. Nauczyciel przełożył kilka kartek.
   - O, mam! Terry Tarrer. Krukon. Miły chłopak. Nie poznałaś go jeszcze? - zapytał. Słyszałam o nim, kilka razy mijałam na korytarzu, ale nie rozmawiałam z nim. Pokręciłam głową. -W takim razie, za niedługo po poznasz. Musicie uzgodnić ze sobą godziny sprawdzania korytarzy. Jeszcze coś?
   Pokręciłam głową. Wstałam i skierowałam się do drzwi. Nagle coś sobie przypomniałam.
   - Proszę pana, jakie jest hasło do wierzy Gryffindora? - zapytałam, przez co zmarszczył brwi i spojrzał do notatek.
   - "Sapientiae humanae".- odpowiedział po chwili. Pożegnałam się. Już miałam wyjść, kiedy krzyknął za mną. - Byłbym zapomniał! Prefekci mają własne dormitoria. Twoje znajduje się niedaleko wierzy Gryffindora. - narysował coś na kartce i mi podał. Była to prosta mapka. - Hasło brzmi " Zmieniacz czasu", ale możesz je zmienić, jeśli ci nie pasuje.  Tylko uprzedź mnie o tym. Tobie także mogą być odbierane punkty.- zażartował.
   - Dobrze...Dziękuję. Dobranoc.- wyszłam z gabinetu i popędziłam na złamanie karku w kierunku mojego własnego dormitorium.

Jak wygląda dormitorium Lydii? Jak będzie wyglądał pierwszy dzień w szkole? Przekonacie się w następnym rozdziale! W ten piątek!
Miss. Black.

poniedziałek, 30 września 2013

" Kiedy niepokój wkrada się do serc..."

   Przez jedną krótką chwilę zaległo między mami milczenie. Ze strachem wpatrywaliśmy się w Mroczny Znak. Wiedziałam, że ktoś dzisiaj umarł, bo właśnie to symbolizowała czaszka z wyłaniającym się z niej wężem, ale bardziej bałam się tej strasznej prawdy- śmierciożercy nadal istnieją. To przecież niemożliwe! Mimo, że minęło piętnaście lat, niedobitki chcą powstać, mimo, że ich pan już dawno nie żyje... A jeśli, jakimś sposobem....?
   Przeszedł mnie dreszcz. Odsunęłam się od okna, by nie widzieć Mrocznego Znaku. Nie wiedziałam czemu, ale z oczu płynęły mi łzy. Nikt, na szczęście, tego nie zauważył, bo twarz miałam całkiem mokrą.
   Czarnoskóry chłopak podbiegł do drzwi i otworzył je szybkim szarpnięciem.
   - Trzeba pomóc naszym!- zawołał do nas. - Chodźcie!
   Wyszliśmy na korytarz i popędziliśmy w kierunku lokomotywy. Szybko wyciągnęłam różdżkę. Przeciskaliśmy się przez tłum uczniów. Niektórzy także zauważyli Mroczny Znak i przekazali informacje dalej. Niedługo potem słyszałam głośne jęki, krzyki strachu i wrzaski osób, które próbowały uspokoić resztę. Potrącałam ludzi, którzy kulili się szukając bezpiecznego schronienia. Poczułam do nich urazę. Powinni, tak jak ja i moi towarzysze z przedziału ruszyć na pomoc nauczycielom!
   Biegłam dalej za rudą (niezwykle wysoką) dziewczyną z piegami. Widziałam tył jej głowy i plecy. Kilka razy potknęłam się o innych ludzi. Za piątym razem prawie upadłam na twarz. Złapałam się jednak ramienia blondynki z przedziału, która truchtała tuż za mną. Popatrzyła na mnie i kiwnęła głową. Podziękowałam pospiesznie i pobiegłam dalej. Było mi trudno zorientować się, co się dzieje.
   Huk wiatru, stukot kropel o pociąg, krzyki uczniów zlały mi się w niezrozumiały wrzask, wypełniający mi uszy. Po chwili pomyślałam, że ogłuchłam, bo słyszałam tylko przyspieszone bicie własnego serca. Adrenalina płynęła mi w żyłach. Przez to wszystko myślałam, że ruszam się w zwolnionym tempie. Ciężko dyszałam, byłam zmęczona i obolała.
   Strach zaglądał mi w oczy, co nie poprawiało mi w żaden sposób samopoczucia.
   Zauważyłam, że jakaś ładna Ślizgonka zatrzymuje blondyna, który biegł na samym przedzie i obraca go ku sobie.
   - Co robisz?!- usłyszałam, jak krzyczy.- Tam są śmierciożercy! Nie obchodzi ich, że jesteś ze Slytherinu czy nie! To śmiercożercy!
   - I o to chodzi! - wykrzyknął w odpowiedzi, wyrywając się z jej uścisku. Popędził dalej, by dziewczyna nie mogła go dalej zatrzymywać.
   Więc siedziałam w jednym przedziale ze Ślizgonem! Od zawsze Gryffoni i wychowankowie domu węża nie lubili się nawzajem. Ja także nie darzyłam ich szczególną miłością, ze względu na to, że byli wredni, mieli cięte języki i tak często wszystkim dokuczali. Kiedy zostałam mianowana prefektem dwa lata temu, starałam się zgłaszać nauczycielom wszystkie przewinienia, jakich byłam świadkiem. We wakacje dostałam list, że awansowałam na stanowisko prefekta naczelnego. Miałam zamiar karać Ślizgonów za każdym razem, kiedy zaczną stroić sobie żarty z innych uczniów. Wierzyłam, że są to potomkowie śmierciożerców i nie warto się z nimi zadawać. Teraz na własne oczy zobaczyłam, jak jeden z nich chce walczyć z tymi mordercami! Jednak zaczęłam patrzeć na niego bardziej podejrzliwie.
   Kiedy przeszliśmy z jednego wagonu do drugiego zobaczyliśmy prawie puste korytarze. Miałam złe przeczucia. Nagle stanęłam jak wryta. W przedziałach, które właśnie mijaliśmy uczniowie naprawiali zniszczone okna i drzwi. Niektórzy suszyli ubrania, inni sprzątali swoje rzeczy, które wypadły na podłogę.
   Zobaczyłam profesora Chrisa Mackijay'a, nauczyciela obrony przed czarną magią. Był mokry, brudny, szatę miał potarganą. Przez te wszystkie lata, kiedy mnie uczył zawsze widziałam u niego uśmiech. Lubiłam go, bo dobrze uczył i był przemiły. Teraz jednak uśmiech ulotnił się. Widać było, że ledwo trzyma się na nogach, garbił się. Westchnął ciężko, oparł się o ścianę pociągu i potarł twarz dłonią.
   Blondyn podszedł do niego.
   - Przepraszam.... - zaczął swobodnym tonem, a kiedy profesor podniósł głowę i uśmiechnął się lekko, kontynuował.- Wie pan gdzie możemy znaleźć niejakich śmierciożerców?
   Nauczyciel wyprostował się. Był niezwykle wysoki i chudy.
   - Przykro mi, nie mam pojęcia- powiedział, na co popatrzyliśmy na niego ze zdziwieniem. - Około piętnastu minut temu ulotnili się....
   - Ale co się właściwie stało?- zapytałam. Mackijay spojrzał na mnie i szerzej się uśmiechnął.
   - Moja ulubiona uczennica! - zawołał. - Jak minęły wakacje?
   - Bardzo dobrze, dziękuję.- odparłam pospiesznie. - Więc co się stało?- powtórzyłam, starając się by to zabrzmiało grzecznie.
   - A tak....- profesor sposępniał, zbiliśmy się w ciasny okrąg wokół niego. - Zaatakowano pociąg. Śmierciożercy ( przynajmniej wyglądali, jak śmierciożercy) uderzyli w lokomotywę, przez co wypadła z torów. Dlatego tak szarpnęła. Na szczęście maszyniście nic się nie stało. Nauczyciele wyszli na zewnątrz i tam rozpoczęła się dopiero poważna bitwa. Zaatakowali z zaskoczenia. Potem jeden z nich rzucił zaklęcie i wywołał Mroczny Znak, a zaraz potem już ich nie było. Teraz nauczyciele naprawiają pociąg.
   - Czy są jakieś ofiary śmiertelne?- zapytała rudowłosa dziewczyna.
   - Na szczęście, Karen, wśród nauczycieli nie, choć niektórzy zostali ranni, nie wiem jak z uczniami.- odparł profesor. -Musicie mi wybaczyć, muszę wytłumaczyć innym uczniom co się stało. Wróćcie do swojego przedziału i naprawcie go, dobrze?
   Szybko się oddalił. Patrzyliśmy za nim jeszcze chwile, zastanawiając się na jego słowami.
   - Może go posłuchajmy?- zaproponowała blondynka.
   Kiwnęliśmy głowami i ruszyliśmy w stronę wyjścia z wagonu. Szliśmy w milczeniu, światło w pociągu powróciło. Szybko pokonaliśmy drogę, na korytarzach było już spokojnie. Weszliśmy do naszego zrujnowanego, mokrego przedziału. Naprawiłam szybę, blondyn osuszył pomieszczenie. Kiedy już wykonałam swoje zadanie, dotarło do mnie, że wszystko mnie boli, szczególnie głowa. Byłam cała mokra, szata kleiła mi się do ciała, ale nie była zniszczona. Włosy oblepiły mi twarz. Machnęłam różdżką i po chwili byłam już sucha. Kolejny ruch i rany na rękach i ta z tyłu głowy zniknęły. Kocham magię. Palcami przeczesałam włosy i poprawiłam ubranie.  Przez głowę przelatywały mi miliony pytań, na które nie znałam odpowiedzi.
   - Jak myślicie, to naprawdę byli śmierciożercy?- zapytałam w końcu.
   Moi towarzysze (którzy także się wysuszyli)  wyglądali, jakby też się nad tym zastanawiali.
   - Kto inny odważyłby się zrobić coś takiego?- zapytała ruda. - Ale jeśli to naprawdę oni, to w jakim celu? Chcieli nas zastraszyć?
   Nikt nie odpowiedział. Blondyn nagle zmarszczył brwi.
   - Skąd oni się wzięli? - zastanowił się. - Przecież większość ze śmierciożerców Voldemorta albo nie żyje, albo jest w więzieniu. Jaki cudem udało im się wydostać? - spojrzał na każdego z nas po kolei.
   - Na pewno niektórzy są na wolności. - odparłam ponuro. - Ciekawe, co z tym zrobią? Mam nadzieje, że minister magii się tym zajmie.
   - Na pewno. - zapewniła mnie blondynka.
   Kiedy upłynęło pół godziny Ekspres Hogwart ruszył w dalszą drogę. Do końca podróży rozmawialiśmy o ataku.
   Dojechaliśmy z godzinnym opóźnieniem. Mimo, że nie cieszyłam się z następnego roku w szkole, to kiedy zobaczyłam stare mury zamku, majaczące się na tle ciemnego nieba, zrobiło mi się ciepło na sercu. Hogwart był jednak moim drugim domem i poczułam to dopiero, gdy go zobaczyłam. Jednocześnie zdałam sobie sprawę z tego, że po raz ostatni widzę go w takiej sytuacji.
   Uczniowie powoli zaczęli wysiadać. Miałam sprawdzić jeszcze ten wagon przed wyjściem, więc szybko zaczęłam szykować się do wyjścia. Z ręki wypadła mi książka, więc sięgnęłam po nią. Ktoś mnie jednak ubiegł. Kiedy się wyprostowałam zobaczyłam wysokiego blondyna. Uśmiechnął się do mnie i podał mi książkę. Odwzajemniłam uśmiech, kiedy ją odbierałam.
   - Ian Dailey - przedstawił się z amerykańskim akcentem.
   - Lydia Wells- wyciągnęłam do niego dłoń, którą lekko uścisnął. Spojrzał na moją odznakę przypiętą do piersi.
   - Prefekt naczelna? - uniósł brwi. - W takim razie będę musiał na ciebie uważać. Do zobaczenia.
   - Cześć. - po chwili zdałam sobie sprawę, że to przecież Ślizgon. Przypomniałam sobie, że się z nimi nie zadaję.
   Szybko sprawdziłam wagon i wysiadłam na peron jako ostatnia. Było na nim tłoczno, tłum porwał mnie w kierunku powozów. Pośród rozmów uczniów, usłyszałam głośnie  wołanie gajowego Hagrida.
   - Pirwszoroczni do mnie!
   Nagle zobaczyłam czarne sylwetki powozów. Wiedziałam już, że ciągnął je testrale, ale nigdy ich nie widziałam. Raczej nie chciałabym.
   Szukałam wolnego wozu, ale usłyszałam, jak ktoś woła mnie po imieniu.

Miss.Black
Zapraszam do czytania i komentowania! Chętnie poznam Wasze opinie!

niedziela, 29 września 2013

" Kiedy wszystko tak naprawdę się zaczyna..."



   Przed pójściem na lekcje zawsze przeglądałam się w lustrze. Od dziecka stało się to moim rytuałem. Widziałam, jak staje się coraz wyższa, aż zatrzymałam się na wzroście przeciętnym dla siedemnastolatki. Włosy nie zmieniały barwy, od zawsze były jasno brązowe, z przodu sięgające ramion, z tyłu aż do łopatek. Prawie nigdy ich nie spinałam, chociaż pod włosami, z lewej strony głowy, chowałam małego warkoczyka. Miałam jasną karnację. Mój mały nos zawsze zachował swoją zadziorność. Wstydziłam się swoich piegów, które, dzięki Bogu, były ledwo widoczne. I wreszcie trafiałam spojrzeniem na odbicie moich oczu. Przyglądam im się długo, chociaż nie zmieniały barwy. Tęczówki były idealnie brązowe, bez ani jednej plamki innego koloru.
   Nie malowałam się dużo. Zawsze potem ciążyły mi powieki, zresztą lubiłam kształt moich oczu. Ubierałam się, także jak typowa siedemnastolatka. Starałam się wyglądać modnie.
   Od sześciu lat uczyłam się w Hogwarcie. Nie miałam problemów z nauką, w sumie dobrze się uczyłam. Problem w tym, że przez te sześć lat nie mogłam się odnaleźć w żadnym towarzystwie. Zastanawiałam się czemu trafiłam do Gryffindoru, skoro nie jestem szczególnie odważna, bohaterska czy szlachetna. Nikt nie wzbudzał mojej sympatii, co niezmiernie mnie irytowało. Dodatkowo byłam nieśmiała i nie rozmawiałam z uczniami innych domów. Byłam kompletnie do bani.
   Nie byłam szczególnie podekscytowana następnym rokiem w szkole. Chciałam przez niego przejść, znaleźć prace i żyć zapewne jako stara panna.
   Wsiadłam do pociągu i zaczęłam przepychać się przez tłum rozgadanych uczniów. Większość znałam z widzenia, ale tylko z nielicznymi rozmawiałam. Większość przedziałów było już zajętych.  Znalazłam jeden, w którym siedziely tylko cztery osoby. Najwyraźniej się nie znali, bo siedzieli cicho i z dala od siebie. Otworzyłam drzwi i niepewnie weszłam do środka.
- Mogę?- zapytałam, wskazując na wolne miejsca.
   Chłopak najbliżej drzwi, z ciemniejszą karnacją, krótko przystrzyżonymi włosami, podniósł  na mnie wzrok i kiwnął głową bez słowa. Usiadłam obok niego, jednak niezbyt blisko. Rozejrzałam się.
   Po drugiej stronie siedziała chuda, piegowata dziewczyna. Płomienne włosy spięła w warkocz, który sięgał jej do pasa, miała grzywkę. Była blada, jasność jej skóry niezdrowo kontrastowała z kolorem jej włosów. Garbiła się, jakby chciała ukryć swój wzrost. Czytała jakąś książkę. Po mojej drugiej stronie siedziała ładna blondynka, której włosy układały się w schludne loki. Kiedy spojrzała na mnie, zauważyłam szare oczy. Była już przebrana w czarną szatę. Po kolorze krawatu stwierdziłam, że jest z Hufflepuffu.  Odwrócony do mnie bokiem siedział chłopak. Był blondynem, włosy z przodu głowy postawił do góry, miał jasną karnację, był szczupły. Wpatrywał się w mijany krajobraz. Miał spokojną twarz, nawet przystojną. Ale najwyraźniej nic go nie obchodziło. Wyglądało na to, że wszyscy są w tym samym wieku, co ja.
    Po głowie chodziło mi tylko jedno pytanie- Co ja tu robię? Miałam ochotę wysiąść z przedziału, ale się powstrzymałam.
    Wyciągnęłam książkę, którą zabrałam z domu i otworzyłam na pierwszej stronie. Kiedy przeczytałam już połowę, podjechała starsza pani z wózkiem ze słodyczami.
   - Coś z wózka, kochaneczki?- zapytała, miłym tonem. Wyszczerzyła się w bezzębnym uśmiechu.
   Nie miałam na nic ochoty, więc tylko grzecznie podziękowałam. Blondynka poszła kupić sobie paszteciki dyniowe, a ciemnoskóry chłopak masę słodyczy. Nie zwracałam na nich uwagi, ponieważ znowu zagłębiłam się w lekturze. Nie była szczególnie ciekawa, fabuła się ciągnęła, ale nie miałam nic innego do roboty.
   Zauważyłam jednak, że blondyn westchnął cicho i odwrócił się od okna. Połowę drogi przesiedział w jednej  pozycji!
   Musiał mnie wcześniej nie dostrzec, bo teraz dyskretnie mnie obserwował. Poczułam, że policzki mi się czerwienią. Schyliłam głowę, żeby zasłonić twarz włosami.
   Kiedy na dworze robiło się już ciemno i zaczął padać deszcz, poszłam przebrać się w czarną szatę. Potem weszłam do swojego peronu i sięgnęłam po książkę. Starałam się nikogo nie potrącić i nie zwracać na siebie uwagi. Została nam jeszcze jakaś godzina drogi.
   Już miałam usiąść, kiedy pociąg nagle szarpnął do przodu. Siła z jaką to zrobił, była tak wielka, że poleciałam do przodu na wolne siedzenie i uderzyłam głową w ścianę przedziału. Zgasło światło.
   Cała piątka wylądowała po jednej stronie. Ktoś wpijał mi łokieć pod żebro. Jęknęłam głośno, kiedy zdałam sobie sprawę z bólu głowy. Nie mogła się ruszyć, ktoś przygniatał mnie swoim ciałem. Słyszałam też ciche pojękiwania innych.
   - Co, do jasnej....?- usłyszałam stłumiony męski głos.
   Zaczęli się poruszać. Mimo, że sprawiło mi to straszny ból, udało mi się wyswobodzić rękę.  Dotknęłam tyłu głowy. Poczułam ciepłą ciecz. Zaklęłam pod nosem.
   - Gdzie moja różdżka?- mruknęłam.
   Nim zdołałam ja wyjąć, ktoś oświecił przedział zaklęciem. Mgliste światło z różdżki blondyna( okazał się wysoki) świeciło mi w twarz. Zmrużyłam oczy i zasłoniłam je dłonią.
   - Wybacz.- przeprosił mnie z ledwie słyszalnym amerykańskim akcentem i odsunął rękę.
   Pomógł mi usiąść prosto. Rozejrzałam się. Chłopcy stali na środku przedziału, dziewczyny siedziały. Zauważyłam, że nie tylko ja byłam zraniona. Wszyscy byliśmy poobijani, na naszych twarzach gościły grymasy bólu. Było zimno i mokro.
   - Skąd się wzięła woda?- zapytałam samą siebie.
   Spojrzałam w stronę okna. Szyba rozleciała się na miliony kawałków, które leżały na podłodze, stoliku, fotelach. Deszcz zalewał pomieszczenie.
   - Co? - spytał mnie blondyn, nie rozumiejąc.
   Wskazałam rozbite okno. Podeszłam do niego i wychyliłam głowę, nie zwracając uwagi na zimny deszcz, moczący mi ubranie i włosy. Kawałki szkła, które pozostały we framudze okna raniły mi dłonie. Zauważyłam, że reszta osób z przedziału także poszła w moje śladu. I nie tylko oni. Kilkoro uczniów  z innych przedziałów także wyglądało przez okna. Słyszałam, że na korytarzu zaczynają rozbrzmiewać podekscytowane i przestraszone głosy. Prawie nic nie widziałam przez deszcz, spływający mi strumieniami po twarzy. Jak przez mgłę usłyszałam nawoływania z zewnątrz pociągu. Nagle w dali, na przedzie, niebo rozjaśnił zielony strumień światła.
   - Czy to było...?- nie dokończyłam myśli, byłam zbyt wstrząśnięta.
   - Zaklęcie niewybaczalne!- dokończyła za mnie dziewczyna z blond lokami, równie przerażona jak ja.
   Dochodziły do nas odgłosy walki i co chwile granatowe niebo rozjaśniały kolorowe rozbłyski światła.
   - Co się dzieje? Co się dzieje? - powtarzałam w kółko. Nie czułam już zimna, byłam za bardzo przejęta.
   Odeszłam od okna i wyszłam na korytarz, oblegany przez uczniów, którzy głośno szeptali i obserwowali otoczenie przez szyby. Uchwyciłam kawałki rozmów, które doszły aż tutaj.
   - Zaatakowano pociąg....
   - Lokomotywa wyjechała z torów....
   - Mieliśmy dużą prędkość....
   - Kilka osób jest nieprzytomnych...
   - Wszystko dobrze obliczyli, akurat skręcaliśmy...
   - Może założono bombę...
   - O czym ty mówisz?...
   - Uczniowie są ranni, a nauczyciele walczą....
   - Serio? Słyszałem, że używają zaklęć niewybaczalnych...
   Tego było już dla mnie za wiele. Wróciłam do przedziału, gdzie moi towarzysze nadal wychylali się przez okno. Podeszłam do nich i zrobiłam to samo. Nic się nie zmieniło. Przekrzykując huk wiatru, deszczu i walki wykrzyczałam do nich informację, których się dowiedziałam. Ledwie skończyłam, niebo rozjaśnił potężny błysk. Z naszych gardeł wydobył się głośny, przerażony okrzyk. Widzieliśmy coś, co nie pojawiło się na niebie od piętnastu lat. Coś, czego nie widział nikt od czasu pokonania Voldemarta przez sławnego Harry' ego Pottera. Mroczny Znak. Coś czym posługiwali się najwięksi mordercy. To mogło znaczyć tylko jedno.
   - Śmierciożercy- szepnęłam, a oczy otworzyły mi się szeroko z przerażenia.


   Oto pierwszy rozdział. Plany się zmieniły i postanowiłam pisać opowiadanie o całkiem nowym pokoleniu Hogwartu. Nie  uprzedziłam, że będę pisać w pierwszej osobie, czasu przeszłego. Sporadycznie i pod koniec czas zmieni się na teraźniejszy, a narratorem będzie ktoś inny. 
   Zapraszam także na bloga Veni:  http://klubfantastyczny.blogspot.com/
Miss. Black.